Wspomnienia z wizyty w Ground Zero
Piszę ten tekst kilka dni przed rocznicą zamachów terrorystycznych na wieże World Trade Center, Pentagon i pola Shanksville w Pensylwanii. Nieprawdopodobna liczba ofiar, nieprawdopodobne niedopatrzenia kontrolerów lotu i wojskowych, nieprawdopodobny fanatyzm zamachowców, ale przede wszystkim nieprawdopodobna tragedia całego narodu, której 11 września 2001 roku doświadczyły Stany Zjednoczone. Wszystko, co można napisać na ten temat, to nadal tylko niemal niezauważalny szczegół pośród monumentu wielowymiarowych zdarzeń, które tego dnia wstrząsnęły Ameryką i na zawsze wyryły swoje znamię w świadomości ludzi. Jednak dzień ten niesie za sobą również nadzieję, która, pomimo głębokiej zadumy, jest dominującym uczuciem odwiedzających strefę Ground Zero.
Amerykańska malarka Georgia O’Keeffe mawiała o Nowym Jorku, że jest to miasto, którego nie można namalować takim jakie jest. Trzeba to natomiast zrobić w sposób, w który się je odczuwa. Głębi tego przesłania nie sposób zrozumieć bez osobistej relacji z metropolią położoną wzdłóż ujścia rzeki Hudson do Oceanu Atlantyckiego. Nowy Jork trzeba poczuć. Jest to miasto, które nie tylko, jak śpiewał Frank Sinatra, nigdy nie śpi, ale także miejsce, które widzało niezliczoną ilość historycznych oraz przełomowych wydarzeń w dziejach Stanów Zjednoczonych i świata. Jednym z nich jest tragedia, która miała miejsce 11 września 2001 roku, a więc kolejny, tym razem niestety skuteczny, zamach na wieże World Trade Center.
Tekst ten może być nieco dłuższy, jednak przede wszystkim, zdecydowanie bardziej osobisty od pozostałych, które regularnie zamieszczam w internecie. Dziś opowiem o swoim doświadczeniu wizyty w miejscu, które widziało tragiczny finał tysięcy ludzkich istnień i słyszało niezliczoną ilość szczerych wyznań, często wypowiadanych w ostatnich chwilach życia niewinnych ludzi. Jednak nadal jest to miejsce, które pomimo swojego ładunku emocjonalnego, jakby na przekór tym, którzy w 2001 chcieli całkowicie zrównać je z ziemią, coraz bardziej tętni życiem i kolorami zieleni pączkujących liści drzew je otaczających. Ground Zero to nie tylko miejsce na mapie, to ludzie. To setki tysięcy nowojorczyków, którzy każdego dnia mijają je w drodze do pracy, to wartościowy punkt turystyczny na mapie dolnego Manhattanu, oraz lokalizacja, która stała się miejscem różnego rodzaju wydarzeń patriotycznych i kulturalnych.
Pamietam, kiedy po raz pierwszy wyszedłem ze stacji nowojorskiego metra Cortland Street. Toważyszyła mi moja narzeczona, której należy się najwyższe uznanie za cierpliwość dla mojej fascynacji tym miejscem. Stacja Cortland Street jest usytuowana w nowoczesnym budynku Oculus, gdzie znajduje się również podziemne centrum handlowe oraz dworzec kolejowy. Po wyjściu na powierzchnię uderzył mnie monumentalizm najwyższego budynku w Stanach Zjednoczonych, One World Trade Center, który powstał w okolicy powalonych przez terrorystów Bin Ladena wież. Wysokość nowego WTC wynosi 541 metrów, czyli 1776 stóp, które symbolicznie oznaczają datę ogłoszenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. To także symbol odrodzenia miasta i dosłownego powstania z popiołów, które pokryły Manhattan, niczym śnieżny puch, po destrukcji poprzednich wież. Jedno jest pewne, OWTC wraz z towarzącymi mu budynkami, jak mawiał klasyk, robi wrażenie. Aby ukazać monumentalizm tej budowli można powiedzieć, że One World Trade Center jest niemal dwuktornie wyższe (wysokość całkowita) niż znajdujący się w Warszawie Varso Tower – najwyższy budynek na terytorium Unii Europejskiej.
Nieopodal samego Ground Zero znajduje się kilka kościołów i kaplic, które swoim kontrastem architektonicznym momentalnie rzucają się w oczy. Wzdłuż Fulton Street i Broadwayu mieści się kaplica św. Pawła, czasami przez niedoświadczonych entuzjastów Nowego Jorku mylona z Trinity Church, który umiejscowiony jest dalej na południe w stronę Battery Park i Wall Street. To właśnie na cmentarzu okalacjącym kościół św. Trójcy spoczywa jeden z Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych, Alexander Hamilton. 11 września 2001 jego grób, tak jak cały obszar dolnego Manhattanu pokrył pył unoszący się z miejsca zbroni na obywatelach Wolnego Świata.
Idąc do Ground Zero należy przejść na drugą stronę Oculusa i wejść do parku złożonego z symetrycznie zasadzonych dębów dwubarwnych. To właśnie tam znajdują się słynne pomniki, które uformowane w kształcie niecki oblewane są nieustannie płynącym wodospadem. Na obramowaniu każdej z dwóch kwadratowych sadzawek wypisano nazwiska wszystkich ofiar zamachów terrorystycznych z 2001 oraz 1993 roku. Stoją one w miejscu, gdzie stały bliźniacze wieże. Każdego roku, przy okazji urodzin, czy też rocznicy śmierci wypisanych na pomniku ofiar, ich rodziny przynoszą w to miejsce miniaturki amerykańskich flag i kwiaty, które wtykają w wycięte ze specjalnej stali litery układające się w imię i nazwisko ukochanej osoby.
Zamachowcy z Al-Kaidy oraz przewodzący im Muhammad Atta celowo wybrali to miesce, które przecież było, i nadal jest, symbolem potęgi Stanów Zjednoczonych. W 2001 roku było to niemal centrum świata, w którym nikt nie miał nawet prawa myśleć o zagrożeniu, szczególnie takim. Nie obejmowało ono także wyobraźni amerykańskich decydentów politycznych i przywódców wojskowych. Nie jest to jednak tekst o meandrach amerykańskiego systemu decyzyjnego w kontekście centralizacji i schematów wydawania rozkazów w NORAD czy FAA. Pewne jest, że Amerykanie, po latach tzw. unipolarnego momentu w polityce międzynarodowej pozostawali uśpieni. Nie byli przygotowani na nowy rodzaj wojny, którym okazał się terroryzm – bezpaństwowe zagrożenie, które za pomocą krótkotrwałych, lecz drastycznych, środków siało powszechny postrach i bezradność w społeczeństwie. O teorii i znaczeniu geopolitycznym zamachów z 11 września 2001 napiszę innym razem. Ten tekst to po prostu subiektywna ocena i sprawozdanie. Opisując ten dzień z perspektywy geopolitycznej mogę powiedzieć tylko jedno, Amerykanie zostali wyrwani ze snu.
W Ground Zero jest mnóstwo drzew, są one zasadzone symetrycznie wokół dwóch sadzawek, które stanowią uderzający dowód dokonanej w tym miejscu zbrodni. Nieustannie spadająca w nich woda symbolizuje nieskończoność do której odeszli zmarli tego dnia ludzie, ale także kontynuację istnienia tych, którzy zostali na ziemi. Wśród otaczających te pomniki drzew jest jedno wyjątkowe, nazwane „Survivor tree” – czyli „Ocalone drzewo”. W październiku 2001 roku, pod gruzami powalonych przez dwa samoloty wież odnaleziono drzewo z połamanymi korzeniami oraz spalonymi gałęziami. Zostało ono usunięte z gruzów i przekazane pod opiekę do Departamentu Parków i Rekreacji miasta Nowy Jork. Tam przez następne lata odrodziło się i wydało nowe gałęzie. W 2010 roku powróciło na swoje dawne miejsce stając się symbolem odrodzenia po tragedii oraz właśnie nadziei, która 22 lata temu wiodła pracowników wież klatkami schodowymi do wyjscia z budynków i która prowadziła ku światłu ocalałych z pod ich gruzów.
Ground Zero to miejsce, które daje poczucie wspólnoty. Uczucie to towarzyszyło również mieszkańcom Nowego Jorku tragicznego, lecz słonecznego poranka. Do pomocy poszkodowanym rzucili się niemal wszyscy nowojorscy policjanci, strażacy i nawet niektórzy ochotnicy reprezetnujący siły zbrojne USA. Szacunek do służb mundurowych jest w Nowym Jorku dostrzegalny gołym okiem. Policja NYPD czy straż pożarna FDNY wzbudza powszechny respekt, myślę, że 11 września 2001 zapracowali sobie na dozgonny szacunek mieszkańców miasta, którzy w chwili najwyższej próby mogli doświadczyć bezgranicznego poświęcenia tych funkcjonariuszy. Wielu z nich zginęło pod gruzami zawalonych budynków. W każdym sklepie z pamiątkami na Manhattanie można kupić przedmioty z logiem NYPD czy FDNY. Nic więc dziwnego, że obecny burmistrz Nowego Jorku, Eric Adams, ponad 20 lat służył właśnie w nowojorskiej policji.
W okolicy parku przy Ground Zero znajduje się National September 11 Memorial & Museum. Wizyta w tym miejscu może być najbardziej emocjonującym etapem wizyty w Nowym Jorku. Większość wystawy jest objęta zakazem fotografowania, jednak to co zrobiło na mnie największe wrażenie to fragment stalowej konstrukcji jednej z wież WTC, miejsce w które uderzył samolot wykorzystany przez terrorystów jako niosący trwogę i pewną śmierć pocisk. Stal wygięta niemal jak podkowa daje minimalne wyobrażenie siły uderzenia oraz temperatury, która panowała wewnątrz budynków po wybuchu paliwa lotniczego. Osobiste przedmioty należące do ofiar, karty pokładowe zamachowców, fragmenty roztrzaskanych o nowojorskie budowle samolotów, zakrwawione ubrania i wiele innych elementów wystawy to dramatyczny testament, który pozostał dla nas jako nauczka. Każdy z eksponatów opisany jest osobno i przedstawia historię innego człowieka, który tego dnia znalazł się w przedsionku piekła na ziemi.Wystawa zawiera także urny z prochami wszystkich miejsc, które tego poranka doznały niespodziewanego aktu terroru. Poza Nowym Jorkiem był to oczywiśie Pentagon oraz pola Shanksville. W każdej z sal muzeum można również skorzystać z chusteczek, niektórym ciężko ukryć wzruszenie patrząc między innymi na prawdziwe plakaty tworzone w tamtych dniach przez dzieci ofiar tej tragedii, dzieci, które nigdy już nie doczekały powrotu swoich rodziców z pracy. 11 września 2001 zginęło niemal 3 tysiące osób, ponad 6 tysięcy zostało rannych, a niezliczona ilość ludzi przez następne lata cierpiała i cierpi nadal na choroby wywołane zaczadzeniem lub zapyleniem płuc po tym, jak miasto pokryła chmura smogu szczątek budowli. W wyniku zamachów na WTC zginęło także sześcioro Polaków.
Relacje świadków, którzy tego dnia oszukali przeznaczenie i wyszli cało z tej tragedii są wstrząsające. Nie sposób w pełni wyobrazić sobie opowieści o ludziach skaczących z płonącego budynku i huku roztrzaskiwanych ciał o betonowy dziedziniec World Trade Center. Nie do wyobrażenia są opisy ludzi, którzy niemal całkowicie poparzeni paliwem lotniczym wylewającym się z szybów wentylacyjnych i wind szli niczym pół martwi do wyjścia, a ich skóra stopiona niczym wosk odklejała się od ciała. Celowo przywołuje tak drastyczne przykłady, bo chce uzmysłowić wszystkim wyznawcom teorii spiskowych, których co roku o tej porze nie brakuje w przestrzeni internetowej, że zamachy na World Trade Center to był prawdziwy akt terroru skierowany przeciwko Stanom Zjednoczonym przez organizację terrorystyczną Al-Ka’ida, na czele której stał Osama bin Laden. To wszystko wydarzyło się na południowym Manhattanie.
Nie sposób wyrazić słowami natłoku uczuć, które towarzyszą odwiedzającym Ground Zero oraz Muzeum 11 września. Jest to mieszanka ciekawości, współczucia, dramaturgii, ale ponad wszystko poczucie wspólnoty i nadzieja, która płynie z tych tragicznych wydarzeń. Po zobaczeniu tego wszystkiego można zdać sobie sprawę, że skoro ludzie potrafili podnieść się z takiej tragedii, to są zdolni niemal do wszystkiego. Wychodząc z obszaru dolnego Manhattanu znów można spokojnie wtopić się w tłum, który pochłonięty codziennymi obowiązkami, przepływa niczym żywa rzeka przez ulice miasta. Wchodząc na Broadway można popłynąć tą falą i dać się ponieść w kierunku Empire State Building, Times Square czy dalej do Central Parku. Nowy Jork daje poczucie wspólnoty, a nawet odpowiedzialności, co widać było 11 września 2001, kiedy ludzie ratowali się nawzajem. Uciekając spowrotem do „betonowej dżungli, w której rodzą się marzenia”, jak śpiewała Alicia Keys, nikt już nie zapomni ofiar tamtych dni. Każdego roku mieszkańcy miasta spotkają się w Ground Zero, w dębowym parku, aby pokazać całemu światu, także nieprzyjacielom Ameryki, że stoją zjednoczeni w sprzeciwie wobec terroru i pamietają o ofiarach tragedii, której doświadczyło ich miasto oraz całe państwo. Zakończyć ten tekst wypada wyłącznie słowami, które wypowiedział były prezydent USA George W. Bush: „Te czyny roztrzaskały stal, ale nie mogą zniszczyć stali amerykańskiej determinacji”. I tak pozostanie.