W kinach orgia surrealizmu – "Bo się boi"
W kinach w całej Polsce, w tym i w warszawskim kinie Kinoteka w Pałacu Kultury, kinomani mają okazję uczestniczyć w istnej orgii surrealizmu, jaką jest film „Bo się boi”. Jego bohaterem jest zaburzony psychicznie facet, który żyje w piekle, jakim jest współczesny świat.
- Zobacz także: Chełm: Powstanie Muzeum Pamięci Ofiar Rzezi Wołyńskiej oraz Centrum Prawdy i Pojednania im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego
Reżyserem i scenarzystą filmu jest Ari Aster (reżyser doskonałego filmu „Midsommar. W biały dzień”). Odtwórcą głównej roli Joaquin Phoenix (który zasłynął genialną rewizjonistyczną rolą Jokera), któremu partnerują: Nathan Lane, Amy Ryan („Birdman”, „Mój piękny syn”, serial „The Office”), Stephen McKinley Henderson, Hayley Squires, Denis Ménochet, Kylie Rogers, Armen Nahapetian, Parker Posey (film „Krzyk 3”, serial produkcji HBO „Schody”), Patti LuPone („Hollywood”, „American Horror Story: NYC”). Autorem zdjęć do filmu jest Paweł Pogorzelski.
Ta trzygodzinna czarna surrealistyczna komedia jest satyrą między innymi na: niemoralnych terapeutów, uczestników mediów społecznościowych gotowych w pogoni za sławą namawiać ludzi do samobójstwa, współczesne miasta (będące siedliskiem bezdomności, przemocy, wulgarności, agresji, brzydoty, brudu, kryminalnego terroru, polityki braku izolacji wariatów, bezczynności władz wobec patologii, życia w blokowiskach).
„Bo się boi” to swoiste kino drogi, w którą bohater wyrusza w celu odwiedzenia matki. Droga ta istna orgia surrealistycznego koszmaru, którą rozpoczyna kradzież bagażu i kluczy do domu, zajęcie mieszkania przez szambo ludzkie z całego miasta, wiadomość o śmierci matki, ucieczka z mieszkania na golasa, atak psychopaty nożownika, wypadek samochodowy, pobyt u psychopatycznych Samarytan. I jest to dopiero początek surrealistycznej orgii.
Po wcześniejszym filmie „Midsommar. W biały dzień” oczekiwałem, że za surrealizmem nocnego koszmaru, twórca filmu ukrył jakieś przesłanie. Czekałem na nie wytrwale, po tym, jak inni widzowie opuścili salę kinową, wpatrywałem się w napisy końcowe, aż obsługa grzecznie poprosiła mnie o opuszczenie sali. Choć nie doczekałem się jakiegoś morału, to dobrze bawiłem się na filmie, który można uznać za fajne kino rozrywkowe.
Warto, też dodać, że postać starego kawalera, borykającego się z zaburzeniami, boleśnie samotnego, żyjącego idealistycznymi urojeniami na temat kobiet i rodziny może być bliska we współczesnym świecie, w którym wszelkie więzi społeczne ulegają rozpadowi. Na szczęście smutna refleksja wynikająca z historii głównego bohatera skutecznie tłumiona jest orgią surrealizmu, której nie wypada opisywać, by nie odbierać przyjemności z oglądania filmu tym, którzy go nie widzieli.