Marian Piłka w 1989 twierdził, że w czasie wyborów 4 czerwca „rekordy kłamstw i pomówień biła »Gazeta Wyborcza« pod redakcją Adama Michnika"

0
1
5
Marian Piłka
Marian Piłka / Fot. TVMN

Jednym z niezależnych kandydatów w wyborach 4 czerwca 1989 roku był znany z anteny i łamów TVMN Marian Piłka. Piłka kandydował w wyborach jako kandydat katolicki z własnego komitetu, bo listy Komitetu Obywatelskiego Solidarność układały środowiska lewicowe, które nie dopuściły do kandydowania kandydatów nielewicowych (nie licząc kilku wyjątków).

Marian Piłka w PRL pracował jako asystent w Ośrodku Badań Społecznych Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność", był redaktorem w wydawnictwie archidiecezji warszawskiej. Działał w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Komitecie Porozumienia na rzecz Samostanowienia Narodu, Klubach Służby Niepodległości, Ruchu Młodej Polski. W stanie wojennym był internowany. W III RP był trzykrotnie posłem, od 1989 do 1996 był doradcą w Urzędzie Rady Ministrów, członkiem ZChN, Przymierza Prawicy, PiS, Prawicy RP. Publikuje w prasie katolickiej i jest doradca naczelnego dyrektora Archiwów Państwowych.

Na łamach emigracyjnej narodowej "Myśli Polskiej" znaleźć można relacje Mariana Piłki na temat wyborów 4 czerwca 1989. Na łamach Myśli Polskiej Marian Piłka pisał, że:

Minione wybory do Zgromadzenia Narodowego, choć nie w pełni demokratyczne, są niewątpliwie wydarzeniem historycznym. Oznaczają bowiem nie tylko kontynuowanie procesu zapoczątkowanego w latach 80/81 i tym samym definitywnego zakończenia okresu stanu wojennego, ale także są zasadniczym krokiem ku demokracji i niepodległości państwa polskiego. Po raz pierwszy bowiem komuniści zdecydowali się na poddanie się demokratycznej weryfikacji i tym samym zainicjowali proces zmian ustrojowych.

Doniosłość tego faktu nie jest podzielana przez znaczne część polskiej opinii publicznej. Sam fakt blisko 40% absencji wyborczej świadczy o lekceważącym stosunku znacznej części społeczeństwa do tego wydarzenia. Pomijając tych, którzy nigdy nie uczestniczą w podobnych przedsięwzięciach, około 20 do 30% świadomie nie skorzystało z możliwości wyboru własnych posłów i senatorów. Tylko do pewnej ich części dotarły apele radykalnej opozycji wzywające do bojkotu. Niewątpliwie głównym powodem tak dużej absencji jest dominująca w społeczeństwie apatia i niewiara w możliwość zasadniczych zmian.

Obecna „odwilż" z daleko większym zakresem wolności niż w latach 80/81 nie wyzwoliła energii i entuzjazmu tak charakterystycznego dla tamtego okresu. Choć Komitet Obywatelski potrafił bardzo szybko zorganizować tysiące ochotników do przeprowadzenia kampanii wyborczej, to jednak ślamazarne tempo rozwoju NSZZ Solidarność jest bardziej adekwatnym wyrazem panujących nastrojów niż spektakularny sukces wyborczy. Po prostu wynik wyborów był wyrazem panujących sympatii, a nie wyrazem gotowości czynnego zaangażowania się. Wyborcy, co było do przewidzenia, w sposób bezapelacyjny poparli kandydatów Komitetu Obywatelskiego, skreślając kandydatów obozu rządzącego.

Beneficjantem tych wyborów okazało się środowisko lewicy laickiej, będące trzonem Komitetu Obywatelskiego. Komitet ten, jak trafnie zauważył W. Wasiutyński, jest tylko pozorna koalicja, bowiem poza różnorodnymi nazwiskami stoi jedna orientacja polityczna. Ona też zadecydowała ostatecznie o składzie kandydatów firmowanych etykieta Solidarności. Poza pojedynczymi wyjątkami oraz znaczną ilością postaci apolitycznych reprezentowali oni lewicową orientację.
Protest przeciwko niedemokratycznej procedurze mianowania kandydatów zgłosił Aleksander Hali, a kilku członków K.O. (m.in. Wiesław Chrzanowski i Jan Olszewski) wycofali się z Komitetu na znak protestu. Lewicowy w swej zdecydowanej większości skład reprezentacji firmowanej przez Solidarność skłonił pozostałe środowiska polityczne albo do wycofania się z walki o mandaty, albo też wystawienie jedynie symbolicznej reprezentacji.

Skreślanie kandydatów obozu rządzącego, a zwłaszcza listy krajowej, było wyrazem woli społeczeństwa odrzucenia istniejącego systemu, także w jego „reformatorskiej" wersji. Natomiast przegrana niezależnych kandydatów opozycyjnych miała bardziej skomplikowane podłoże. Przede wszystkim potwierdziło się przekonanie, iż w skali masowej jedyna powszechnie zrozumiała formuła opozycyjna, jest formuła Solidarności. Wszelkie inne grupy polityczne albo nie są powszechnie znane, albo też ich formuła nie jest wystarczająco wyrazista czy też (jak w przypadku KPN), nie jest powszechnie aprobowana. I choć widać wyraźny kryzys Solidarności jako ruchu ogólnonarodowego, to jednak w świadomości społecznej nie istnieje żadna poważna kontrpropozycja dla Solidarności. Wszystkie pozostałe ruchy opozycyjne, choć grupują znaczna część aktywnych politycznie środowisk, nie stanowią (ze względu na swoje zróżnicowanie i zatomizowanie) rzeczywistej konkurencji. Także krótki okres kampanii wyborczej był przede wszystkim korzystny dla kandydatów K.O., bowiem K.O. prowadził kampanię obliczona jedynie na wywołanie emocjonalnych sentymentów wobec Solidarności i Lecha Wałęsy.

Była to kampania nie na rzecz programu a na rzecz symboli. Brak czasu nie pozwolił na rzeczywistą konfrontację programową, a zawłaszczenie przez lewicę symbolu Solidarności postawiło kandydatów niezależnych w znacznie trudniejszej sytuacji. Należy także wspomnieć o nieproporcjonalnie małych w porównaniu z Komitetem Obywatelskim środkach materialnych, poza tym stosowano swoisty szantaż, twierdząc, iż wystawianie niezależnych kandydatów rozbije opozycyjny elektorat i tym samym doprowadzi do wyboru kandydatów strony rządowej. Pomimo całego swego prymitywizmu, to rozumowanie okazało się bardzo skuteczne. Istota całej kampanii wyborczej K.O. nie była konfrontacja programowa, a jedynie próba zdezawuowania niezależnych kandydatów, którym odmawiano moralnego prawa do kandydowania i wywierano różnorakie presje mające na celu ich rezygnację z kandydowania. Właśnie w tej kampanii uwidocznił się cały „bolszewizm" środowisk lewicowych, które w znacznej mierze kontynuowały komunistyczne metody zwalczania konkurentów. Wszelkie rekordy kłamstw i pomówień biła „Gazeta Wyborcza" pod redakcją Adama Michnika.

Te wszystkie czynniki spowodowały, iż wybory przekształciły się w swoisty plebiscyt: przeciwko władzy a za Solidarnością. I rezultat był bezwzględny. Odrzucono prawie całą listę krajową i to pomimo wezwań Lecha Wałęsy do głosowania na „reformatorów", jak też uniemożliwiono wyłonienie w pierwszej turze posłów z mandatów zarezerwowanych dla obozu rządzącego. W pierwszej turze jedynie jeden poseł K.O. i ośmiu senatorów nie otrzymali wymaganej większości. Druga tura przyniosła potwierdzenie sukcesu. Tylko jeden mandat senatorski K.O. stracił na rzecz niezależnego kandydata z Piły. Frekwencja drugiej tury potwierdziła plebiscytarny charakter wyborów. Najliczniej głosowano w tych województwach, gdzie wybierano kandydatów K.O. Natomiast w pozostałych pozostawiono „partyjnym wybierać partyjnych". Tak więc frekwencja spadła do poziomu 25% i to pomimo usilnej akcji propagandowej "Gazety Wyborczej" i niektórych wojewódzkich komitetów obywatelskich wzywających do wzięcia udziału w II turze i głosowaniu na określonych kandydatów obozu rządzącego. Tak niska frekwencja w drugiej turze jest nie tyle wyrazem braku zainteresowania wyborców ostatecznym składem Zgromadzenia Narodowego, co przede wszystkim odmowa uznania niedemokratycznych reguł ordynacji wyborczej przyznającej partii komunistycznej i jej przybudówkom 65% mandatów w Sejmie.

Werdykt wyborczy jednoznacznie odrzuca system komunistyczny, natomiast nie daje jednoznacznych preferencji ideowych i politycznych. Jest raczej wyrazem nadziei na zmiany wiązane z Solidarnością i tym wszystkim, co ona w świadomości społecznej wyraża. W rzeczywistości jednak umacniają one istniejący dualizm polskiej sceny politycznej. Walka o pluralizm to przede wszystkim walka o miejsce na tej scenie dla nielewicowych środowisk politycznych oraz emancypacja Solidarności spod dominacji lewicy. Wymaga to jednak ogromnej pracy formacyjnej i politycznej, która zmieni istniejący obecnie układ sił politycznych. Rezultat obecnych wyborów to efekt nie tylko określonych warunków obiektywnych, ale także — w pewnej mierze — rzeczywistego znaczenia politycznego różnych środowisk. Nieokreśloność polityczna Solidarności jako ruchu masowego, jak też nieuchronny kryzys tej formacji stojącej wobec wyzwań podważających jej zwiazkowo- zawodowy charakter stwarzają korzystną koniunkturę dla nurtów ideowo-politycznych. Trwałość formuły Solidarności na obecnym etapie jest przede wszystkim funkcja słabości nurtów politycznych, które nie potrafiły wypracować czytelnych społecznie i akceptowanych programów politycznych. Rzeczywisty pluralizm społeczeństwa nie znajduje dla siebie wyrazu w dotychczasowych propozycjach środowisk politycznych. Jak długo środowiska te nie będą w stanie stworzyć czytelnych formuł politycznego działania odpowiadających potrzebom społeczeństwa, tak długo Solidarność będzie pełniła zastępcze funkcje polityczne, zamazujące rzeczywiste zróżnicowanie, a wybory przybierać będą charakter plebiscytu.

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
0
1
Zapisz na później
Wczytywanie komentarzy...

Polecane

Przejdź na stronę główną
Na żywo