Historia pewnego podlaskiego rolnika. Odkłamuje ona relacje z filmu Agnieszki Holland. "W sierpniu moja mama przestała chodzić po zmroku do ogrodu"
Pewien rolnik z województwa podlaskiego Jacek Słoma podzielił się swoją historią i odczuciami od początku kryzysu migracyjnego na granicy z Białorusią. W ten sposób spróbował przybliżyć prawdę o kryzysie migracyjnym.
- Od sierpnia 2021 roku na polsko-białoruskiej granicy pojawiło się setki, tysiące imigrantów z Afryki i Azji.
- W ostatnich dniach wyszedł film Agnieszki Holland pt. Zielona granica, który uderza w polskie służby graniczne.
- Pewien rolnik z Podlasia postanowił odpowiedzieć i przedstawił własną historię kryzysu migracyjnego.
- Zobacz także: Europejski Bank Inwestycyjny udzieli kredytu na morski projekt Orlenu
Pewien rolnik z województwa podlaskiego Jacek Słoma za pośrednictwem mediów społecznościowych podzielił się swoją historią i odczuciami od początku kryzysu migracyjnego na granicy z Białorusią. Wspominał, że podczas pierwszej fali, dotychczasowe służby graniczne dysponowały małymi środkami ludzkimi, przez co nie mogli skutecznie zabezpieczyć granicy.
Pamiętam jak w sierpniu 2021 na granicy pojawiło się wojsko. Kosiliśmy wówczas pszenicę na tym samym polu na którym dziś sieję pszenżyto. To było 8 bądź 9 sierpnia 2021 roku. Widziałem strażników granicznych, którzy musieli wybierać, które grupy migrantów zatrzymują a które odpuszczają. Nie mieli wystarczającej ilości funkcjonariuszy do tego zadania - wyjaśnił Jacek Słoma.
Zaznaczył, że wówczas nie było płotu na granicy, dzięki któremu ułatwiono pracę strażnikom. To wówczas imigranci włamywali się do budynków gospodarczych okolicznościowych mieszkańców, a także próbowali kraść pojazdy zaparkowane. Ponadto kobiety bały się wychodzić do ogrodu po zmroku, a żona rolnika przeniosła się z dziećmi do Białegostoku.
Pamiętajmy, że wówczas nie tylko nie było płotu na granicy, ale też żadnej innej choćby tymczasowej bariery. Już wtedy widzieliśmy kilkunasto a czasem kilkudziesięcioosobowe grupy migrantów, które przemierzały polne drogi, włamywali się do pustostanów, budynków gospodarczych (w tym kilkukrotnie do mojego garażu i domu po mojej babci), kilkudziesięcioosobowa grupa przeszła przez pobliską wieś, ciągając za klamki w drzwiach zaparkowanych pod domami aut. W sierpniu moja mama przestała chodzić po zmroku do ogrodu. Moja żona zabrała dzieci i pojechała na jakiś czas do Białegostoku - zaznaczył.
Ponadto wspominał również, że imigranci potrafili przerzucać na pobliskie pola podpalone gałęzie. Polscy żołnierze natychmiast gasili zaczątki pożarów swoimi butami i łopatami.
Podczas szturmu na granicę w Kuźnicy, rodzice zabierali dzieci ze szkoły, inni widzieli wszystko z okien własnych domów (kilkaset metrów od granicy). Nasze pola nomenomen graniczą z granicą na odcinku 3,5 km. Widziałem wszystko od początku. Gdy powstał płot tymczasowy z drutu, nocami po drugiej stronie było widać ogniska migrantów. Ci nocami potrafili rzucać w naszych żołnierzy nie tylko kamieniami i butami (serio) ale także płonącymi badylami od których zapalała się trawa a czasem uprawy z pól. Żołnierze gasili to łopatami i swoimi butami - opowiedział Słoma.
Pamiętam jak w sierpniu 2021 na granicy pojawiło się wojsko 🇵🇱. Kosiliśmy wówczas pszenicę na tym samym polu na którym dziś sieję pszenżyto (zdjęcie). To było 8 bądź 9 sierpnia 2021 roku. Widziałem strażników granicznych, którzy musieli wybierać, które grupy migrantów zatrzymują… pic.twitter.com/xaPAJgsSGs — Jacek Słoma (@JacekSloma) September 22, 2023
Rolnik przypomniał również, że podczas pierwszych starć naszych służb z imigrantami, wojskowe karetki zabierały rannych żołnierzy do szpitali. Niejednokrotnie mieli oni dosyć poważne urazy twarzy. Jego zdaniem również pojawienie się mediów w Usnarzu pogorszyło los imigrantów, którym odcięto dostęp do pożywienia.
Każde auto potrzebuje serwisu, wymiany filtrów, olejów. Udostępniliśmy pro publico Bono w deszczowe dni naszą halę w tym celu dla żołnierzy. Pamiętam rozmowę z kierowcą wojskowej karetki, który mówił mi o połamanych szczękach, nosach, obojczykach, pękniętych czaszkach naszych żołnierzy, których odwoził z granicy. Pamiętam Usnarz i lament który mu towarzyszył. Byłem tam zanim pojawiła się telewizja. Takich Usnarzy było więcej, np pod Minkowcami, Jurowlanami itd. Znikały po dwóch dniach gdy nie było zainteresowania mediów i aktywistów. Do dziś niektórzy nie wiedzą, że pobocznym efektem pojawienia się mediów, było pogorszenie sytuacji bytowej migrantów w Usnarzu - wyjaśnił.
Czytaj więcej: Polska wstrzyma dostawy broni dla Ukrainy? Jest stanowisko USA
Spotkania z imigrantami. Co chcieli cudzoziemcy od Polaków?
Jacek Słoma podzielił się także swoimi przeżyciami związanymi z imigrantami, których spotkał na swojej drodze. Wskazał, że jedni wzbudzali zaufanie inni zaś mniej. Jednakże ci imigranci nie prosili napotykanych mieszkańców o wodę i pożywienie, ale o podwiezienie ich do Niemiec. Niejednokrotnie słyszał oferty zapłacenia za taką usługę. Ostatecznie przyjmowali żywność, lecz jasno dawali do zrozumienia w jakim celu znaleźli się w Europie.
Pamiętam w końcu spotkania z migrantami. To byli bardzo konkretni ludzie, którzy wiedzą czego chcą. Jedni wzbudzali zaufanie inni nie. Zawsze jednak pierwszą rzeczą o którą prosili, była podwózka do Niemiec lub jakiegoś większego miasta. Za tym szły oferowane sumy w dolarach. To było dla mnie zrozumiałe, po to się tu znaleźli. Od początku wiedzieli w jaką grę przyszło im grać. Przyjmowali wodę i jedzenie, choć nie takiej pomocy odemnie oczekiwali. Dla mnie pomocą było jedzenie i woda, koce termiczne its. Dla nich podwózka do Berlina. Nigdy nie spotkałem człowieka głodnego, czy chorego (nie wykluczam, że takich nie ma) - wyjaśnił rolnik.
To były trzy różne postawy migrantów, które zmieniały się względem tego z kim przyszło im się spotkać. Inaczej zachowywali się wobec żołnierzy i strażników, inaczej wobec mediów i aktywistów. Myślę, że najbardziej szczerzy byli wobec nas - autochtonów. To żadna tajemnica, rozmawiałem o tym także ze znanymi aktywistami, też tak to widzą. Anegdoty, przykłady i inne zdarzenia mogę przytaczać do jutra, jednak nie o to w tym chodzi - podkreślił.
Na koniec podziękował on wszystkim żołnierzom, służbom granicznym oraz innym jednostkom, które codziennie zapewniają ochronę okolicznym mieszkańcom. Wskazał również, że ich widok budzi wśród ludzi zaufanie i gwarancję bezpieczeństwa. Ponadto podkreślił, że napotykanie żołnierzy uzbrojonych w broń podczas codziennych zakupów nie budzi strachu.
Od początku pisałem, że mamy do czynienia z kryzysem granicznym, zaś migracja jest jednym z jego elementów. Dziś z perspektywy czasu wiemy jeszcze więcej. Dziś już nie relacjonuję wam sytuacji z granicy tak jak jeszcze rok temu. Z prostego powodu. Na moim odcinku jest bardzo spokojnie. Płot odciążył żołnierzy i SG. Daje tak potrzebny na reakcję czas. Migracja przeniosła się tam, gdzie tego płotu nie ma - podkreślił Jacek Słoma.
Nikogo nie dziwi widok żołnierzy, nikt nie płacze, że żołnierz wszedł do sklepu z bronią. Moje dzieci bawią się spokojnie pod domem, w czasie gdy ja jestem w polu. Ludzie nie boją się wychodzić po zmroku. Żyjemy normalnie - zaznaczył na końcu.
Źródło: tvmn.pl, twitter.com/x.com