Dziambor: Tomasz Kaczmarek był człowiekiem, który był zawsze obok
Tomasz Kaczmarek, znany również jako "agent Tomek", ujawnił w rozmowie z TVN24 historię o wyjeździe agentów CBA do Wiednia. Jak wyznał były poseł PiS i pracownik CBA pod pretekstem obowiązków służbowych funkcjonariusze mieli m.in. bawić się w jednym z domów publicznych w stolicy Austrii.
Tomasz Kaczmarek, znany również jako "agent Tomek", ujawnił w rozmowie z TVN24 historię o wyjeździe agentów CBA do Wiednia. Jak wyznał były poseł PiS i pracownik CBA pod pretekstem obowiązków służbowych funkcjonariusze mieli m.in. bawić się w jednym z domów publicznych w stolicy Austrii.
Po pierwsze trzeba pamiętać, że to był człowiek, który był zawsze obok tzn. najpierw był tym, który został wysłany przez Kamińskiego, żeby zrobić to, co zrobiono, stworzyć przestępce w tamtym czasie, ja pamiętam doskonale jak wyglądała cała operacja rozkochiwania w sobie jednej posłanki Platformy Obywatelskiej, następnie był to człowiek, który został posłem w nagrodę za swoje zasługi dla partii, a jak już został posłem, to wszędzie chodził z Mariuszem Kamińskim, był do niego przylepiony, więc trudno myśleć, że on tam nie uczestniczył, wręcz przeciwnie, trzeba założyć, że on był we wszystkim tak jak pan Wąsik dzisiaj, który również jest taką przylepą do Kamińskiego – wyjaśnił Artur Dziambor.
Pytanie na ile on koloryzuje, to jest niestety pytanie do wykrywacza kłamstw, bo my nie jesteśmy tego w stanie wyprorokować, ale z drugiej strony faktycznie trzeba powiedzieć, że dziwne autorytety w tym momencie się pojawiają, bo ten Pan dla nikogo autorytetem być nie powinien – dodał.
Jak to Prawo i Sprawiedliwość powiedziało – wystarczy nie kraść. Rzeczywiście wystarczy nie kraść. Wystarczy obsadzić się na wysokopłatnych stanowiskach i zarabiać nieograniczone kwoty, ponieważ możemy. To jest legalne. Jak to jeden z posłów PiS-u powiedział – jeżeli ktoś otrzymał pieniądze niezgodnie z procedurą, to wtedy można coś z tym zrobić. Tutaj niestety wszystkie procedury były zgodne, to znaczy ci ludzie zarabiali miliony zgodnie z prawem, bo takie podpisywali umowy, a że te umowy były podpisywane niezgodnie z rynkiem, czy niezgodnie z jakąś gospodarnością, którą powinien mieć z tyłu głowy każdy prezes, w tym przypadku akurat mediów publicznych, to już jest zupełnie inna sprawa. Media publiczne w tamtym czasie miały gigantyczny zastrzyk finansowy, więc mogły sobie pozwolić na to i taka będzie linia obrony – przyznał.