Civil War - w kinach fantastyka o wojnie domowej w USA

0
0
0
Plakat filmu
Plakat filmu / Fot. Wydawca

W kinach w całej Polsce, w tym i w warszawskim kinie Kinoteka w Pałacu Kultury, kinomani mają okazję obejrzeć amerykański obraz „Civil war” - fantastykę bardzo bliskiego zasięgu o wojnie domowej w USA.

Film opowiada o podróży amerykańskich reporterów wojennych przez ogarnięte wojną domową Stany Zjednoczone. W podróż tę wyrusza starsza reporterka wojenna, młodszy od niej dziennikarz i jednocześnie jej kierowca, stary dziennikarz murzyn i młoda dziewucha, która ubzdurała sobie, że zostanie reporterką wojenną.

Film ukazuje bliską przyszłość, w której Stany Zjednoczone rozpadły się na kilka krajów, które wspólnie walczą z upadającym reżimem prezydenta USA, który krwawo tłumił protesty społeczne i nielegalnie pełni trzecią kadencję. Rebelianci to sojusz np. lewicowej Kalifornii i prawicowego Teksasu, prawicowa Floryda, północne stany.

Pomysł na film był świetny, obraz jest dynamicznie zrobiony i z zaciekawieniem się go ogląda. Jest też swoistego rodzaju fenomenem socjologicznym, ukazującym jak ogromna jest głupota większości amerykańskich twórców filmowych. Z tych właśnie dwu powodów warto wybrać się do kina, dla rozrywki i możliwości zobaczenia tego, co zalega między uszami amerykańskim kreatorom zbiorowych przeświadczeń (wyobrażenie świata kreuje większości ludziom popkultura, a nie jakaś szkoła czy dom).

Film „Civil war” ukazuje, że scenarzysta i reżyser filmu (Alex Garland) nie dość, że nie ma pojęcia, jak wyglądają współczesne konflikty zbrojnie, to, jeszcze jest odrażająco leniwy i nie pokusił się, by zapoznać się z zagadnieniem współczesnych wojen.

Kuriozalne jest to, że w miastach gdzie toczą się działania zbrojne, w tym w Waszyngtonie zdobywanym przez armię secesjonistów, jest prąd. Toczą się nocne walki a oknach budynków, w tym i zdobywanej siedzibie prezydenta USA świeci sobie się światło, tak jakby elektrownie normalnie działy i nikt nie niszczył infrastruktury przesyłającej media. W kranach płynie woda, jedyne zaś co nie działa to telefony komórkowe (widać, że współczesnym amerykańskim twórcom filmów nie mieści się w głowie, że mogłoby zabraknąć prądu, wody czy jedzenia, jedynym apokaliptycznym dramatem może być dla nich brak zasięgu). Widać, że głupi twórca filmu nie wpadł na pomysł, że w czasie wojny takie usługi komunalne jak dostawy energii elektrycznej czy wody przestają działać, a głód jest codziennością.

W filmie „Civil war” pomimo trwania wojny domowej działa gospodarka, na prowincji ludzie żyją normalnie, nie przyjmując do wiadomości trwania wojny. Dziennikarze mieszkają w hotelach, można kupić paliwo, uchodźcy bawią się i objadają w obozach dla uchodźców. Żadne obce mocarstwo, w stylu Rosji czy Chin, nie wykorzystuje kryzysu w Ameryce Północnej do agresji. Dziennikarze podróżują sobie tysiące kilometrów przez strefę wojny, po drodze bez problemu robiąc zakupy. Ciekawą koncepcją jest też to, że w kraju ogarniętym wojną bez problemu działają media, a dziennikarze otrzymują pensje – ciekawe kto im płaci, zważywszy, że w takiej Polsce media nie mają kasy na działanie i pensje dla pracowników.

Łatwy do oglądania film „Civil war” jest też manifestem pacyfizmu – głupiego i szkodliwego społecznie zabobonu. Wojna ukazana jest jako bezsens. Wolny od wiedzy o świecie widz z pokazu w kinie wyjdzie z przekonaniem, że nie wolno walczyć. Z filmu widzowie nie dowiedzą się prawdy, że agresorzy mają w lekceważeniu pacyfizm swoich ofiar, i nawet wolną, gdy ofiary są pacyfistami, bo można je wtedy łatwiej zabijać (bo się nie bronią). Wielu uczestników walki ukazanych jest jako sadystyczni zbrodniarze, których bawi możliwość zabijania ludzi.

W duchu zabobony pacyfizmu wojna w filmie ukazana jest jako irracjonalne zjawisko (choć w rzeczywistości wojny są jak najbardziej działaniami mającymi za cel osiągnięcie celów). Ukazani w filmie ludzie nie wiedzą, po co i z kim walczą. Zapewne to wyraz tożsamości Amerykanów, którzy tak skutecznie zostali zdemoralizowani i ogłupieni przez lewicowe media i popkulturę, że nie mają pojęcia, po co im wolność, demokracja czy wolny rynek – co powoduje, że nie mają pojęcia po co, byłoby o cokolwiek walczyć. Zapewne wynika to też z powszechnej ignorancji co do zależności między ustrojem a realiami codziennego życia – na tej samej zasadzie zwolennicy UE w Polsce nie dostrzegają, że w wyniku wcielenia Polski do UE, UE narzuca Polsce zabójczą politykę klimatyczną (opartą na pseudo eko zabobonach), która doprowadzi do zniszczenia gospodarki, a w konsekwencji do powszechnej nędzy, głodu i terroru kryminalnego. Ludzie powszechnie nie dostrzegają, jak polityka oddziałuje na ich życie.

Zaletą filmu jest to, że nie ma w nim tęczowych klimatów, i nie jest to nachalna lewicowa propaganda (w stylu, że wojna domowa to słuszny bunt przeciwko rzekomej dyktaturze Trumpa, albo, że przeciwko wspaniałemu demokratycznemu lewicowemu prezydentowi buntują się rzekomi naziści Trumpa).

Trafną obserwacją zawartą filmie jest to, że Amerykanów nie łączą, żadne wartości. Wojna domowa nie skłania bohaterów filmu (granych przez Kirsten Dunst, Wagnera Moura i Cailee Spaeny) do żadnych dyskusji o ojczyźnie czy jakiś ideach. Z filmu wynika, że większość Amerykanie to post naród, żyjący bez ideałów, zbiorowisko wyalienowanych jednostek, których nic nie łączy.

Odtwórcami głównych ról w filmie „Civil war” są Kirsten Dunst, Wagner Moura, Cailee Spaeny, Stephen McKinley Henderson, Sonoya Mizuno, Nick Offerman i Jesse Plemons.


 

Najnowsze
Sonda
Wczytywanie sondy...
0
0
Zapisz na później
Wczytywanie komentarzy...

Polecane

Przejdź na stronę główną
Na żywo